Wiesz… dzisiaj dotarło do mnie, że ja nigdy nie opowiedziałam Ci mojej historii od A do Z.
Że ona tutaj jest porozrzucana po kawałku w moich postach.
Ale nie ma jej w całości.
Nie ma jej nigdzie kompletnej.
Że nie wszystko nazwałam po imieniu, że nie napisałam wszystkiego dosłownie.
A raczej starałam się unikać tych najMOCniejszych słów.
I tak myślę sobie… że to jest bardzo trudne, by opisać swoją życiową opowieść ze szczegółami.
Tak, zwłaszcza ze szczegółami.
Tymi, które rzutują najbardziej na to, kim jesteśmy dzisiaj.
Tymi takimi… najmniej sympatycznymi…
Ale które są ważne, nawet bardzo, bo miały swój głęboki sens.
Bo… a co, jeśli kogoś tym urazimy?
A co, jeśli przeczytają to nasi znajomi?
A co, jeśli ta naga prawda nie będzie dla wszystkich przyjemna?
Yyy… właściwie to dla nikogo.
Ale są tacy, dla których bardziej.
To cholernie trudne, by opowiedzieć wszystko takim, jakie było.
Bez owijania w bawełnę.
Bez obchodzenia trudnych wątków.
Bez pomijania wszystkich Zaangażowanych.
Tylko… wiesz….
My chcemy być takie fair… nawet wobec tych, którzy nie zawsze byli fair.
Chcemy, by nikt nie zinterpretował naszej historii inaczej niż sobie tego życzymy.
Chcemy, by to wszystko jakoś tak dobrze zabrzmiało.
Tylko… czyja to prawda wówczas jest?
Moja? Twoja? Czy Zaangażowanych?
Ja kocham Wszystkich moich Zaangażowanych.
I Chyba właśnie ta Miłość sprawiła, że nigdzie nie ma (jeszcze) mojej własnej historii napisanej w pełnej okazałości, od A do Z.
Hmm… Miłość? Czy może odpowiedzialność za Ich uczucia i zmierzenie się z moimi słowami?
Pozwól, że z tym sobie zostanę sama.
Ale mam jeszcze jedną – istotną – refleksję na koniec: ja nie patrzę na moją historię z perspektywy doświadczeń tylko z tego życia, znam przyczyny naszych połączeń z innych wcieleń, dlatego czuję ogromną wyrozumiałość wobec moich Zaangażowanych i nie mam urazy, już nie.
A mój najbardziej Zaangażowany sam mnie zachęca, by zrobić z tego książkę. Może. Kiedyś.