Wiesz… jestem dzisiaj sobie bardzo wdzięczna.
Za to, że nie robię list „do zrobienia”.
Mam je w głowie, a jak o czymś zapomnę, to cóż. Zdarza się.
Za to, że nie wchodzę codziennie na swoje konto bankowe.
I mam w nosie zarządzanie pieniędzmi itp itd.
Za to, że nie tworzę strategii biznesowych na rok, ba nawet na miesiąc.
A działam spontanicznie, gdy mam wenę, gdy mam ochotę.
Za to, że nie oczekuję sukcesów wokół mnie.
Mój sukces tworzę w sobie hodując w głowie piękne przekonania.
Za to, że nie odmawiam sobie przyjemności na rzecz pracy.
Jesteśmy po to, by tańczyć, a nie podpierać mury.
Za to, że nie naśladuję żadnych gwiazd internetu.
Gwiazdy widać na niebie w bezchmurną noc.
Za to, że nie odbieram poczty w telefonie.
No co, telefon mi przez to zwalnia.
Za to, że nie muszę nikomu zdawać raportów.
Sama jestem dla siebie szefową.
Za to, że nie myślę, że muszę być taka, jaka nie jestem, by być szczęśliwa.
Jestem szcześliwa tu i teraz.
Za to, że nie wyrzucam sobie przeszłości ani nie wymagam niczego od przyszłości.
Jestem, coraz częściej po prostu jestem.
Za to, że nie ustawiam życia mojemu Mężowi.
Wynagradzam to sobie ustawianiem Jego rzeczy równo na półkach.
Za to, że porzuciłam wszelkie szablony idealnego dnia.
Nie mam ustalonej godziny pobudki ani pójścia spać, dopasowuję pracę do naszych przyjemności, czyli jogi, fitnessu, baletu, decopuge…
Za to, że nie uwieszam się na tym, ile mam zarobić, kiedy i jak.
Odpuściłam pieniądzom, a one same się do mnie garną.
Za to, że nie mam wyrzutów sumienia, gdy jemy z Alą na śniadanie tosty z serem i ketchupem (ostatnio z bazyliowym pesto mniam… mniam….)
Służy nam to, co przyjmuję, że nam służy.
I wiesz, co? Mam 31 lat i już wiem, że NAJWAŻNIEJSZE TO BYĆ.
I za tę wiedzę jestem sobie wdzięczna najmocniej.