O zakodowaniu tego, co jest i rozwianiu iluzji.

Za kilka dni minąłby miesiąc odkąd nic nie napisałam.
Oczywiście próbowałam coś napisać nieraz i nie dwa.

Ale nie przychodziła do mnie żadna historyjka z puentą.
Ale byłam w jakimś dziwnie bezpłodnym słownie czasie.
Ale nieplanowane zanurzenie w siebie blokowało mnie wychodzącą do Świata.

Miałam w głowie myśl, że jeśli nie mogę napisać o czymś, co w sobie przerobiłam, uzdrowiłam, ukochałam, to nie powinnam pisać nic.

I tak dzień po dniu.
Mam wrażanie jakbym zrobiła 3 kroki w tył.

Wiesz… mogłabym napisać, że to był trudny czas…
bo ciężko idzie nam adaptacja w przedszkolu…
bo byłam przeziębiona blisko 2 tygodnie, a przez to mało twórcza…
bo zarazem miałam wiele „na głowie”

Jednak to nie byłaby prawda, a litania wymówek.

Wymówek od tego, by przyznać się sama przed sobą, że…
to do MNIE wróciła ciężkość życia,
to JA znów wpadłam w poczucie winy,
to MOJA pani od kontroli nie może odpuścić.

Trochę zapomniałam, że to ja tworzę TO WSZYSTKO wokół mnie.
A wrzesień mi to wytłuścił grubymi literami.
Choć broniłam się przed tym, by to ZOBACZYĆ.

Tak trudno mi było zaakceptować, że moje Dziecko nie lubi zmian i dłużej się przyzwyczaja do nowych okoliczności.
Brak kreatywności tłumaczyłam przeziębieniem, które tak naprawdę sama na siebie ściągnęłam.
Zamiast odciążyć głowę z ilości obowiązków wpadałam w złość albo histerię, że jestem taka biedna i przeciążona.

I wiesz, poczułam wreszcie pewne odprężenie od tego wszystkiego.
Nie dlatego, że już wszystkie emocje i myśli minęły.
Ale dlatego, że stanęłam z boku, zobaczyłam te mechanizmy i zakodowałam w świadomości.

Witaj z powrotem!

P.S. Na zdjęciu mój pierwszy las w szkle, wiem, wiem, nie jest doskonały, ale i tak mi się podoba 😉